HISTORIA NOŻA
Piękny nóż tzw. „finka”
otrzymałem w prezencie od mojego przybocznego dh
Henia Kowalczyka, z okazji
rozstania z drużyną- 1 Próbną Lotniczą im. Żwirki i Wigury przy szkole im.
Dąbrówki w Mińsku- Maz. W owym czasie nóż był unikatem. Wykonany ze wspaniałej
stali, bardzo ostry i niesamowicie przydatny. Musiał kosztować sporo pieniędzy
i nawet zastanawiałem z skąd ten Henio nagromadził taką kasę. Rękojeścią noża
była nóżka sarenki z raciczkami owłosiona, zawsze miła w dotyku i zawsze ciepła.
„Finka bo tak ją dalej nazywać będę, była nie tylko
droga pamiątką po koledze „OD PRZEDSZKOLA”, ale przedmiotem użytecznym. Z tego
powodu na wszystkie urlopy w kraju i za granicą była zabierana.
Służyła wiecznie i była niezastąpiona.
Pamiętam kiedyś przekraczając granicę rumuńsko-
rosyjską w Czerniowcach, rosyjska „specjalistka” od kontroli celnej nabrała tak
wielkiego apetytu na moja „finkę”, którą odkryła w schowku samochodu
przeznaczonym na mapy, okulary itp., że zwątpiłem w ocalenie przedmiotu. Cały zasób
kosmetyków żony zdołał w końcu przekonać celniczkę, że moja „finka’ nie zagrozi
potężnemu ZSRR.
W roku 1969
wyjechałem na kontrakt do pracy w Libii – odbudować po trzęsieniu ziemi miasta
Barce. Lecieliśmy samolotem czarterowym PLL”LOT”, „finkę” miałem ze sobą.
1 Listopada tegoż roku pojechaliśmy do Tobruku
złożyć hołd naszym bohaterom poległym w walkach o to miasto. Każdy z
uczestników wycieczki miał honor i zaszczyt stać na warcie przy polskim
obelisku. Ja z moją „finka” przypięta do pasa spodni aby oddanie hołdu spełnić
z harcerską „bronią”. Szczególnie były dla mnie te święta zmarłych, pierwszy
raz w Afryce, tęsknota za bliskimi. Myślami byłem także przy rodzinnych grobach w Mińsku.
Zwykle ubranych w ciepłe okrycie, niejednokrotnie
odgarniając śnieg na postawienie zniczy. Tu w krótkich spodenkach i koszuli
przylegającej z wilgoci do spoconego ciała-
za cmentarnym murem „płakała” hiena.
„Finka” miała
piękną ale i szpetną historie.
W roku 1973 podpisałem kontrakt na pracę przy
budowie rafinerii w Ludowej Republice Congo. (Pawna Kolania Francuska).
Zaczęło się nienajlepiej w Warszawie na Okęciu, gdy
rozpoczynałem podróż do Conga, a „finka” oczywiście ze mną. Panowie „W CYWILU”
nie bardzo mogli pojąć po co mi w samolocie taki dziwny przedmiot. A było to
lata mody na porywanie samolotów. Nie uznali za dostateczny argument, ze lecę
na dwa lata daleko w głąb Afryki. Po wielu przetargach problem został
rozwiązany kompromisowo. „Finka” została zdeponowana na czas podróży u kapitana
samolotu i zwrócono mi ją na lotnisku Le Bourget pod Paryżem.
Z tego bowiem lotniska liniami francuskimi U.T.A.
przez Marsylię, Bangui poleciałem do Brazzaville.. Linie tę Wspominam
serdecznie. Dobrze karmiła w czasie lotu oraz w Paryżu, umożliwiła trzy
godzinne „ZWIEDZANIE” miasta i wreszcie z nią przekroczyłem równik, o czym
obwieszczała przez długie lata nalepka na mojej teczce.
Pobyt w Kongo pozwolił mi poznać z bliska powikłane
sprawy murzynów i białych w Afryce. Wiedza ta daleko odbiegała od
propagandowych czytanek drukowanych w gazetach. W Afryce poznałem kuriozalne
rasistowskie hasło: AFRYKA DLA CZARNYCH. A więc „finka” doleciała ze mną do
celu podróży portowego miasta Pointe Noire. (CZARNY CYPEL).
Stwarzała pozory bezpieczeństwa, jako jedyna broń
przeciwko zwierzętom i ludziom.
Kroiła na wycieczkach chleb w buszu, otwierała
puszki z konserwami, służyła za widelec, pomagała w wyprawach pontonowych na
dzikiej rzece Koulou, dawała poczucie siły w namiocie rozbitym w dżungli. Była
przyjacielem.
Kiedy mieszkałem w
Pointe Noire w hotelu Atlatic Plalace, bo Camp powstający w pobliżu
naszej budowy, nie był wykończony przez Hiszpanów. Dojeżdżaliśmy mikrobusami z
hotelu na plac budowy ok. 12 km. Pewnego dnia w straszliwy upał i wilgotności
powietrza ~ 100%. Po przyjeździe z budowy, przed „WZIĘCIEM PRYSZNICA”
zauważyłem brak niektórych rzeczy w moim pokoju ( mieszkałem sam!)- garderoba,
bielizna, buty, golarka elektryczna, pieniądze (franki), inne drobiazgi ale
przede wszystkim „finka”. Mam naturę zbieracza staroci. Przywiązuje się do
posiadanych przedmiotów. Ale ta „finka” była wyjątkowa.
SRACIŁEM
JĄ
Mało w życiu miałem przedmiotów , które mi były tak
codziennie przydatne i tak przypominające przyjaźń i harcerstwo żadna
satysfakcją an rekompensatą była natychmiastowe wyrzucenie z pracy murzyna-
sprzątaczka (on jeden miał dostęp do mojego pokoju).
Odszkodowanie finansowe korzystnie ocenionych przez
patrona hotelu skradzionych przedmiotów (nota bene szwajcara)- nie było w
stanie mnie pocieszyć.
W trzy dni po fakcie kradzieży, po pracy udałem się
do murzyńskiej dzielnicy TIE-TIE na Marche (targowisko) z zamiarem kupienia
skóry krokodyla (kolega leciał do kraju, chciałem zrobić prezent żonie).bywałem
często na Marche, fascynowała mnie jego egzotyka gdzie dzieci czarne pokazywały
mnie palcami wołając mundele- biały.
Sprzedawane były rekiny, ogromne tuńczyki, krewetki,
langusty, krokodyle, żółwie morskie o śr. ponad 1m. Żywe i pieczone małpy, kły
słonia, zęby pantery, goryla, rekina. Interesowały mnie wyroby z Hebanu, niove,
maski, figurki. Jeden „STRAGAN” był szczególnym źródłem moich zainteresowań i
będąc na Marche nigdy go nie omijałem. Tam sprzedawano fetysze- skórki z węzy,
suszone skorpiony, nóżki antylop, wszelkiego rodzaju rogi dzikich zwierząt,
futerka małp, jakieś przedziwne w kształtach ziarna owoców patyki z których
gryząc uzyskiwano ciecz narkotyczną, paciorki, kamienie, muszle itp. – a
wszystko to służyło do celów cudownych uzdrowień. „BOGACTWEM” tym handlowała
młoda ładna murzynka, mówiąca dobrze po Francusku. Chętnie wyjaśniała co i jak
stosować na dolegliwości i choroby.
Ku mojemu osłupieniu wśród jakiś suszonych ziół i
kory leżała
MOJA
„FINKA”
TAK!
NA PEWNO MOJA!
Krew mi uderzyła do głowy, aby następnie odpłynąć do
stóp. Na moje pytanie Combiena Ça Coúte Couteau- urodziwa handlarka podała cenę
nawet niższą niż wyniosło odszkodowanie od patrona hotelu.
Targowanie się na Marché było bez mała obowiązkiem,
a pominięcie tego faktu nietaktem i
obrazą dla sprzedającego.
Mając „finkę” w ręku zapomniałem i niedopełniałem tej
ceremoni, plącąc z nadwyżką, wynikającą z nominału banknotu, zostawiając
osłupiałą z wrażenia czarna piękność z „PAPIEREM” w dłoni. Niemal biegiem
dopadłem samochodu.
OZYSKAŁEM
„FINKĘ” !!!!
Tym razem skóra z krokodyla nie dotarła do żony, nie
dlatego, że zabrakło mi pieniędzy na zakup, lecz w obawie, ze mi ktoś może
odebrać odzyskanego przyjaciela;-„ Afryka – dla czarnych”. Po pół roku
mieszkania w hotelu w mieście, przeniesiono bas na Came w pobliżu budowy w
odległości 200m. od Oceanu Atlantyckiego. Przez pozostałe półtora roku pobytu
na czarnym lądzie nie rozstawałem się z moim „ przyjacielem”.
Wracając do kraju, zatrzymałem się w Paryżu na 15 dni,
choć pobieżnie poznać miasto. Zamieszkałem w hotelu przy ul. Le Cole którego
właścicielka była bliska kuzynka hrabiny Łubieńskiej z Mińska- Maz
JAKI TEN ŚWIAT MAŁY
Z lotniska Charles’a De Gaulle doleciałem do
Warszawy.
Na Okęciu nie kontrolowano mi bagaży. Byłem
posiadaczem karty „MIENIA PRZESIEDLENIA”.
„Finka” bez przeszkód dotarła do mojego mieszkania,
zdobi ścianę w moim pokoju, przypominając historię, która w skrócie opisałem.
Postanowiłem
nie narażać jej na ewentualna utratę jako ciekawostkę przetoczę jeszcze jedną
przygodę z nożem.
Podczas mojej podróży do USA w listopadzie 2001 r.
Lecąc z Warszawy do Salt Lake City miałem przesiadkę w podróży na lotnisku
Ohare w Chicago.
Ameryka czyja po wrześniowej tragedii w Nowym Yorku-
szczególną uwagę nakładała na kontrolę pasażerów. Poddany byłem wyrafinowanym
metodom rewizji, absolutnie nie znanym w innych portach lotniczych
I SATŁO SIĘ
w podręcznym
bagażu podczas szczegółowej ‘grzebaninie” czarny funkcjonariusz znalazł „nóż”-
był to produkcji chińskiej mały wycinacz do paznokci (szczypczyk) z
przymocowanym nitem nożykiem długości 2.5 cm. (dwa i pół centymetra) służącym
do oczyszczania paznokci.
Było mu przykro, gęsto się tłumaczył, że „bagnet”
ten musi zatrzymać.
Wydawało mi się, że na czarnej twarzy pojawił się
rumieniec wstydu. Ale amerykańskie prawo jest twarde i bezkompromisowe.
Przypomniały mi się przetargi z polskimi władzami na
Okęciu przed odlotem do Paryża – wtedy była to „finka”.
OTEMPORA,
OMORES !
CZUWAJ !
MIRON KRAJEWSKI HO