niedziela, 22 lutego 2015

Historia noża



HISTORIA NOŻA


            Piękny nóż tzw. „finka” otrzymałem w prezencie od mojego przybocznego dh

Henia Kowalczyka, z okazji rozstania z drużyną- 1 Próbną Lotniczą im. Żwirki i Wigury przy szkole im. Dąbrówki w Mińsku- Maz. W owym czasie nóż był unikatem. Wykonany ze wspaniałej stali, bardzo ostry i niesamowicie przydatny. Musiał kosztować sporo pieniędzy i nawet zastanawiałem z skąd ten Henio nagromadził taką kasę. Rękojeścią noża była nóżka sarenki z raciczkami owłosiona, zawsze miła w dotyku i zawsze ciepła.
„Finka bo tak ją dalej nazywać będę, była nie tylko droga pamiątką po koledze „OD PRZEDSZKOLA”, ale przedmiotem użytecznym. Z tego powodu na wszystkie urlopy w kraju i za granicą była zabierana.
Służyła wiecznie i była niezastąpiona.
Pamiętam kiedyś przekraczając granicę rumuńsko- rosyjską w Czerniowcach, rosyjska „specjalistka” od kontroli celnej nabrała tak wielkiego apetytu na moja „finkę”, którą odkryła w schowku samochodu przeznaczonym na mapy, okulary itp., że zwątpiłem w ocalenie przedmiotu. Cały zasób kosmetyków żony zdołał w końcu przekonać celniczkę, że moja „finka’ nie zagrozi potężnemu ZSRR.
W  roku 1969 wyjechałem na kontrakt do pracy w Libii – odbudować po trzęsieniu ziemi miasta Barce. Lecieliśmy samolotem czarterowym PLL”LOT”, „finkę” miałem ze sobą.
1 Listopada tegoż roku pojechaliśmy do Tobruku złożyć hołd naszym bohaterom poległym w walkach o to miasto. Każdy z uczestników wycieczki miał honor i zaszczyt stać na warcie przy polskim obelisku. Ja z moją „finka” przypięta do pasa spodni aby oddanie hołdu spełnić z harcerską „bronią”. Szczególnie były dla mnie te święta zmarłych, pierwszy raz w Afryce, tęsknota za bliskimi. Myślami byłem także przy  rodzinnych grobach w Mińsku.
Zwykle ubranych w ciepłe okrycie, niejednokrotnie odgarniając śnieg na postawienie zniczy. Tu w krótkich spodenkach i koszuli przylegającej z wilgoci do spoconego ciała-  za cmentarnym murem „płakała” hiena.
 „Finka” miała piękną ale i szpetną historie.
W roku 1973 podpisałem kontrakt na pracę przy budowie rafinerii w Ludowej Republice Congo. (Pawna Kolania Francuska). 
Zaczęło się nienajlepiej w Warszawie na Okęciu, gdy rozpoczynałem podróż do Conga, a „finka” oczywiście ze mną. Panowie „W CYWILU” nie bardzo mogli pojąć po co mi w samolocie taki dziwny przedmiot. A było to lata mody na porywanie samolotów. Nie uznali za dostateczny argument, ze lecę na dwa lata daleko w głąb Afryki. Po wielu przetargach problem został rozwiązany kompromisowo. „Finka” została zdeponowana na czas podróży u kapitana samolotu i zwrócono mi ją na lotnisku Le Bourget pod Paryżem.
Z tego bowiem lotniska liniami francuskimi U.T.A. przez Marsylię, Bangui poleciałem do Brazzaville.. Linie tę Wspominam serdecznie. Dobrze karmiła w czasie lotu oraz w Paryżu, umożliwiła trzy godzinne „ZWIEDZANIE” miasta i wreszcie z nią przekroczyłem równik, o czym obwieszczała przez długie lata nalepka na mojej teczce.
Pobyt w Kongo pozwolił mi poznać z bliska powikłane sprawy murzynów i białych w Afryce. Wiedza ta daleko odbiegała od propagandowych czytanek drukowanych w gazetach. W Afryce poznałem kuriozalne rasistowskie hasło: AFRYKA DLA CZARNYCH. A więc „finka” doleciała ze mną do celu podróży portowego miasta Pointe Noire. (CZARNY CYPEL).
Stwarzała pozory bezpieczeństwa, jako jedyna broń przeciwko zwierzętom i ludziom.
Kroiła na wycieczkach chleb w buszu, otwierała puszki z konserwami, służyła za widelec, pomagała w wyprawach pontonowych na dzikiej rzece Koulou, dawała poczucie siły w namiocie rozbitym w dżungli. Była przyjacielem.
Kiedy mieszkałem w  Pointe Noire w hotelu Atlatic Plalace, bo Camp powstający w pobliżu naszej budowy, nie był wykończony przez Hiszpanów. Dojeżdżaliśmy mikrobusami z hotelu na plac budowy ok. 12 km. Pewnego dnia w straszliwy upał i wilgotności powietrza ~ 100%. Po przyjeździe z budowy, przed „WZIĘCIEM PRYSZNICA” zauważyłem brak niektórych rzeczy w moim pokoju ( mieszkałem sam!)- garderoba, bielizna, buty, golarka elektryczna, pieniądze (franki), inne drobiazgi ale przede wszystkim „finka”. Mam naturę zbieracza staroci. Przywiązuje się do posiadanych przedmiotów. Ale ta „finka” była wyjątkowa.
                                               SRACIŁEM JĄ
Mało w życiu miałem przedmiotów , które mi były tak codziennie przydatne i tak przypominające przyjaźń i harcerstwo żadna satysfakcją an rekompensatą była natychmiastowe wyrzucenie z pracy murzyna- sprzątaczka (on jeden miał dostęp do mojego pokoju).
Odszkodowanie finansowe korzystnie ocenionych przez patrona hotelu skradzionych przedmiotów (nota bene szwajcara)- nie było w stanie mnie pocieszyć.
W trzy dni po fakcie kradzieży, po pracy udałem się do murzyńskiej dzielnicy TIE-TIE na Marche (targowisko) z zamiarem kupienia skóry krokodyla (kolega leciał do kraju, chciałem zrobić prezent żonie).bywałem często na Marche, fascynowała mnie jego egzotyka gdzie dzieci czarne pokazywały mnie palcami wołając mundele- biały.
Sprzedawane były rekiny, ogromne tuńczyki, krewetki, langusty, krokodyle, żółwie morskie o śr. ponad 1m. Żywe i pieczone małpy, kły słonia, zęby pantery, goryla, rekina. Interesowały mnie wyroby z Hebanu, niove, maski, figurki. Jeden „STRAGAN” był szczególnym źródłem moich zainteresowań i będąc na Marche nigdy go nie omijałem. Tam sprzedawano fetysze- skórki z węzy, suszone skorpiony, nóżki antylop, wszelkiego rodzaju rogi dzikich zwierząt, futerka małp, jakieś przedziwne w kształtach ziarna owoców patyki z których gryząc uzyskiwano ciecz narkotyczną, paciorki, kamienie, muszle itp. – a wszystko to służyło do celów cudownych uzdrowień. „BOGACTWEM” tym handlowała młoda ładna murzynka, mówiąca dobrze po Francusku. Chętnie wyjaśniała co i jak stosować na dolegliwości i choroby.
Ku mojemu osłupieniu wśród jakiś suszonych ziół i kory leżała
                                      MOJA „FINKA”
                            TAK! NA PEWNO MOJA!
Krew mi uderzyła do głowy, aby następnie odpłynąć do stóp. Na moje pytanie Combiena Ça Coúte Couteau- urodziwa handlarka podała cenę nawet niższą niż wyniosło odszkodowanie od patrona hotelu.
Targowanie się na Marché było bez mała obowiązkiem, a pominięcie  tego faktu nietaktem i obrazą dla sprzedającego.
Mając „finkę” w ręku zapomniałem i niedopełniałem tej ceremoni, plącąc z nadwyżką, wynikającą z nominału banknotu, zostawiając osłupiałą z wrażenia czarna piękność z „PAPIEREM” w dłoni. Niemal biegiem dopadłem samochodu.
                            OZYSKAŁEM „FINKĘ” !!!!
Tym razem skóra z krokodyla nie dotarła do żony, nie dlatego, że zabrakło mi pieniędzy na zakup, lecz w obawie, ze mi ktoś może odebrać odzyskanego przyjaciela;-„ Afryka – dla czarnych”. Po pół roku mieszkania w hotelu w mieście, przeniesiono bas na Came w pobliżu budowy w odległości 200m. od Oceanu Atlantyckiego. Przez pozostałe półtora roku pobytu na czarnym lądzie nie rozstawałem się z moim „ przyjacielem”.
Wracając do kraju, zatrzymałem się w Paryżu na 15 dni, choć pobieżnie poznać miasto. Zamieszkałem w hotelu przy ul. Le Cole którego właścicielka była bliska kuzynka hrabiny Łubieńskiej z Mińska- Maz
JAKI TEN ŚWIAT MAŁY
Z lotniska Charles’a De Gaulle doleciałem do Warszawy.
Na Okęciu nie kontrolowano mi bagaży. Byłem posiadaczem karty „MIENIA PRZESIEDLENIA”.
„Finka” bez przeszkód dotarła do mojego mieszkania, zdobi ścianę w moim pokoju, przypominając historię, która w skrócie opisałem.
                   Postanowiłem nie narażać jej na ewentualna utratę jako ciekawostkę przetoczę jeszcze jedną przygodę z nożem.
Podczas mojej podróży do USA w listopadzie 2001 r. Lecąc z Warszawy do Salt Lake City miałem przesiadkę w podróży na lotnisku Ohare w Chicago.
Ameryka czyja po wrześniowej tragedii w Nowym Yorku- szczególną uwagę nakładała na kontrolę pasażerów. Poddany byłem wyrafinowanym metodom rewizji, absolutnie nie znanym w innych portach lotniczych
I SATŁO SIĘ
 w podręcznym bagażu podczas szczegółowej ‘grzebaninie” czarny funkcjonariusz znalazł „nóż”- był to produkcji chińskiej mały wycinacz do paznokci (szczypczyk) z przymocowanym nitem nożykiem długości 2.5 cm. (dwa i pół centymetra) służącym do oczyszczania paznokci.
Było mu przykro, gęsto się tłumaczył, że „bagnet” ten musi zatrzymać.
Wydawało mi się, że na czarnej twarzy pojawił się rumieniec wstydu. Ale amerykańskie prawo jest twarde i bezkompromisowe.
Przypomniały mi się przetargi z polskimi władzami na Okęciu przed odlotem do Paryża – wtedy była to „finka”.
                            OTEMPORA, OMORES !


CZUWAJ !

MIRON KRAJEWSKI HO 
     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz